środa, 5 października 2011

Mexico fantastico.

A więc zaczęła się wielka podróż...
Wiedziałam ,że to już,a jednocześnie nie dowierzałam.
Lot samolotem był niesamowicie długi i męczący,zwłaszcza,że Mikiemu nie wyłączały się baterie  ;)). Nie przerywał ani na chwilę,większość ludzi spała,a my biegaliśmy za naszym pierworodnym lub próbowaliśmy go powstrzymać i przytrzymać na kolanach ;))
11 godzin lotu do Mexico City, a później jeszcze dwie godziny lotu z Mexico City do Chihuahua'y. W drugim samolocie Mi padł,jak nieżywy,zresztą my razem z nim ;))
Na lotnisku w FD kolejka,w której nie było widać końca i początku.
Na szczęście celnik Martinez Lopez- przy szczęśliwej bramce (mam nadzieję) numer 13 obsłużył nas bez kolejki,bo nie zdążylibyśmy na lot.
Powitanie w Chihahua- pan portier z miłym uśmiechem na twarzy próbował sam sobie dać napiwek z naszej reszty,której nam nie wydał ;))
Wczorajszy dzień w Chihuahua spędzilśmy na zwiedzaniu i w zasadzie pierwsze kroki pokierowliśmy do pralni,bo P.  nie zabezpieczył witamin Mikiego,króre mu się rozlały żółtymi plamami po ubraniach :-//  ,pomierzyliśmy sambreros i poszliśmy obejrzeć miasto , w końcu w południe dopadł nas wszystkich jetlack i ;poszliśmy się położyć.

Wieczorem  sprawna akcja pakowania,żeby o czwartej wstać i udać sie na najbardziej widowiskową kolej świata Chiuahauaha- Pacifico ;))))


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz